Artykuły, Inne, O Autorce

Wywiady

Wywiady filmowe:

 

Dla internautów (wywiad z 2016r)

O twórczości: 

Od 1991 roku piszę wierszyki, bajki i opowiadania dla dzieci, a także teksty piosenek, scenariusze (np. do programu Ziarno TVP) reżyseruję koncerty, spektakle i wersje dźwiękowe własnych bajek, czasami wygłaszam konferencje i robię mnóstwo dziwnych rzeczy, nie pasujących wcale do wizerunku roztargnionej nieco bajkopisarki…

Moje wiersze najczęściej są wesołe i dotyczą spraw, z którymi  najmłodsi czytelnicy stykają się na co dzień. Zwyczajne na pozór czynności – na przykład samodzielne mycie, jedzenie, pierwsze porządki, obserwacja świata – dla dzieci są jeszcze nowe i ciekawe. Świat wokół nas może być naprawdę interesujący, jeśli tylko spojrzymy na niego z troszkę innej niż zwykle perspektywy – na przykład oczami dziecka, które marzy o wyprawie do krainy baśni… A, że baśnie kocham, to znalazłam sposób na to, by dzieci mogły naprawdę do krainy baśni zawędrować. Kto nie wierzy- zapraszam na www.solilandia.pl .

Ten pokaz slajdów wymaga włączonego JavaScript.

    Dla nieco starszych czytelników piszę powieści, a także książki o tematyce religijnej. Staram się w sposób prosty i prawdziwy opowiedzieć o najważniejszych w życiu sprawach – kim jesteśmy, kim jest dla nas Bóg, w jaki sposób możemy przeżywać święta i różne uroczystości, na czym polega modlitwa.  Ponieważ sama nie lubię nudnych książek, więc bohaterowie moich własnych muszą być zabawni, sympatyczni i nieco zwariowani… Nawet jeżeli życie prowadzi ich w wir wydarzeń poważnych i znanych nam z lekcji historii – to i tak znajdą chwilę czasu na uśmiech i psoty.

Napisałam także książkę dla dorosłych – głównie dla kobiet pt.: „Czas na kobiecość”.

O zainteresowaniach:

Z wykształcenia jestem biologiem. Od najmłodszych lat interesowały mnie zwyczaje zwierząt i do dziś lubię czytać książki na ten temat, a także oglądać filmy przyrodnicze.  Przez kilka lat pracowałam na Uniwersytecie Jagiellońskim w Zakładzie Genetyki i Ewolucjonizmu i oczywiście zainteresowanie tymi bliskimi mi dziedzinami biologii pozostało we mnie do dziś.

Moją wielką pasją jest czytanie książek. Najbardziej lubię poezję, książki historyczne, dotyczące duchowości i religii, „zawodowe”, czyli związane biologią i fizyką, no i oczywiście baśnie.

Na co dzień muszę zajmować się domem i pracą w ogrodzie. Takie czynności jak plewienie, sadzenie kwiatów, przycinanie drzew- nie są moim hobby, jednak dają sporo satysfakcji i poprawiają kondycję fizyczną. Najbardziej lubię, kiedy już ogród wygląda w miarę ładnie… Okazało się jednak, że ilość pracy która ostatnio spadła mi na głowę, doprowadziła mój ogród i dom niemal do ruiny! Na szczęście teraz pomaga mi kochana rodzinka 🙂

Lubiłam jeździć konno, chociaż po tej czynności nieco bolały mnie niektóre części ciała… Niestety nie umiałam galopować, ale w kłusie radziłam sobie nieźle. Umiem także konia wyczyścić i osiodłać- ale to akurat nie są moje ulubione zajęcia…  Ostatnio zaniedbałam ten rodzaj rekreacji i skupiłam się na tańcu… Szybciej da się wyczyścić buty…

Lubię spędzać wakacje nad wodą, pływać żaglówką, kajakiem albo pontonem.

W zimie jeżdżę na nartach. Nie jestem typem sportowca, ale konieczne „minimum” zdołałam osiągnąć przynajmniej w niektórych dziedzinach rekreacji…  Sportem tego nazwać niestety nie mogę…

s3Ponieważ sporty ekstremalne nie są moją domeną, a praca bajkopisarki zmusza do spędzania wielu godzin na krześle- postanowiłam dołączyć do miłośników hiszpańskiego tańca SEVILLANA. To zajęcie daje mi mnóstwo radości, zwłaszcza, że moją  nauczycielką jest Kasia – moja siostra, a w tańcu towarzyszy mi także córka i mąż.

Taniec to jedno z najprzyjemniejszych zajęć na świecie, dlatego nie ograniczam się tylko do sevillany – razem z mężem i córką tańczymy także tango argentyńskie 🙂

Oglądanie interesujących filmów oraz słuchanie muzyki sprawia mi  wielką przyjemność.

Bardzo lubię teatr – prawdę mówiąc, atmosfery, która w nim panuje nie sposób odtworzyć ani na małym, ani na dużym ekranie…

Dla przyjemności piszę teksty piosenek i maluję. Piosenki możecie usłyszeć, ponieważ zespół Promyczki nagrał płytę zatytułowaną „Kogo Pan Bóg Kocha?”. Jest na niej kilka piosenek do moich tekstów.  Inne piosenki są zamieszczone na płytach CD dodanych do książek: „Święta w moim domu” i „Jezus daje samego siebie”. Z malowaniem wstrzymałam się do emerytury…

 

Wywiad dla tygodnika „Niedziela”

Edycja małopolska 01/2007

Cudze chwalicie, swego nie znacie

Z Beatą Kołodziej, autorką książek dla dzieci – m.in. baśniowej „Solilandii” – inicjatorką nowej kulturalno-turystycznej propozycji dla najmłodszych gości Kopalni Soli „Wieliczka”, rozmawia Ewa Stadtmüller

Ewa Stadtmüller:  Skąd u Pani zainteresowanie kopalnią soli?

Beata Kołodziej:  Wieliczka fascynowała mnie od dawna. Pamiętam moją pierwszą wycieczkę do kopalni. Miałam wtedy 10 lat. Zachwyciły mnie solne rzeźby skrzatów i tajemnicze korytarze prowadzące w nieznane… Wtedy zakochałam się w solnym królestwie. Wróciłam tu po latach, już jako pisarka. Zamieszkałam w pobliżu Wieliczki i bajki same zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu…

– Z Pani inicjatywy w kopalni powstaje cudowna bajkowa kraina pełna soliludków (solne skrzaty) i innych fantastycznych postaci…

– To nie jest tylko moja inicjatywa. Zarząd Kopalni Soli od dawna myślał o tym, żeby podziemne komory jak najszerzej udostępnić dzieciom i zaproponować coś więcej niż informacje o historii i geologii. Potrzebny był tylko ktoś, kto spojrzy na kopalnię okiem dziecka, czyli… bajkopisarka. Poproszono mnie o pomoc i dostałam całkowicie wolną rękę. Nie muszę chyba tłumaczyć, co oznacza pełna swoboda dla autorki baśni! Inicjatywa kopalni spotkała się z moimi marzeniami. W ten sposób narodziła się „Solilandia”.

Mimo iż baśniowa trasa działa dopiero trzy miesiące, już została zauważona i doceniona…

– Trasa „Odkrywamy Solilandię” ruszyła dzięki temu, że narodziła się Kraina Solilandii. Podziemia Wieliczki zaroiły się od baśniowych stworzeń: soliludków, soloni, fąfli, solizaurów i pukawek! O tym wszystkim opowiadają dwa pierwsze tomy mojej książki: „Pamiętnik wielickiego skrzata” i „Wyprawa do Kryształowej Groty”. Wielka jest siła baśni. Nawet ja do końca nie zdawałam sobie z tego sprawy. Dzieci z zapałem ruszyły w podziemne korytarze i wędrują w poszukiwaniu śladów baśniowych postaci. Spotykają soliludka, odnajdują jajka solonia i ślad jego łapy, płyną promem po podziemnym jeziorze, słuchają bajki czytanej przez Skarbnika… Nic dziwnego, że „Odkrywanie Solilandii” zostało docenione przez Polską Organizację Turystyczną, która przyznała kopalni wyróżnienie za „Najlepszy produkt turystyczny”. Kolejna nagroda to ODYS 2006 za „najlepszą ofertę własną w turystyce młodzieżowej”. Wszystko to jednak dopiero początek! W kopalni soli przygotowywana jest komora, w której odtworzony zostanie świat z baśni. Trwają prace nad scenariuszem filmu dla dzieci, działa strona internetowa   www.solilandia.pl, myślimy o grze komputerowej…

W 2006 r. po raz pierwszy (ale podobno nie ostatni) odbyły się w kopalni wspaniałe koncerty dla dzieci…

– Pierwszy, pod hasłem „Koncert dla Asów Czytelnictwa” (nagroda dla najaktywniejszych małych czytelników), odbył się w Dzień Dziecka. Do Komory Warszawa, 125 m pod ziemię, przybyło prawie 600 dzieci! We współpracy z kampanią „Cała Polska czyta dzieciom” przygotowaliśmy mnóstwo niespodzianek. Były piosenki, tańce, konkursy, czytanie książki o Solilandii, spotkanie z bajkowymi postaciami. Książki dla szkolnych bibliotek ufundowało Wydawnictwo Zielona Sowa. W przyszłym roku zaprosimy dzieci z kolejnych szkół.

– Drugi z koncertów poświęcony był św. Mikołajowi i jego pomocnikom…

– Do kopalni 5 grudnia przybyło ponad 500 dzieci z całej Polski (m.in. z Ośrodka Pomocy Społecznej przy ul. Łanowej i Stowarzyszenia „U Siemachy”). Przyjechał sam św. Mikołaj – w tę rolę wcielił się znany z telewizyjnego „Ziarna” bp Antoni Długosz. Podczas koncertu zostały wręczone Ordery Świętego Mikołaja. Z tej racji koncert objęty był patronatem kard. Stanisława Dziwisza, który otrzymał honorowy order św. Mikołaja w ubiegłym roku. Kapituła pod przewodnictwem jej kanclerza – ks. Grzegorza Łomzika przyznaje ordery dzieciom, młodzieży, osobom dorosłym i grupom, które przez swoją pracę kontynuują dzieło św. Mikołaja i wkładają w to całe swoje serce.

– Jak widać, tak to już jest, że jedna ciekawa inicjatywa pociąga za sobą następne. Oby ich nigdy nie brakło.

 

Wciąż tęsknię za rajem na ziemi…

Dla: „Bliżej Przedszkola”

O swojej twórczości opowiada: BEATA KOŁODZIEJ, autorka książeczek dla dzieci. Ur. 8 VI 1964 roku, w Krakowie. Z wykształcenia – biolog. Przez kilka lat pracowała naukowo w Zakładzie Genetyki i Ewolucjonizmu UJ. Po urodzeniu dzieci zajęła się … pisaniem bajek. Zadebiutowała w 1997 roku książeczką „Listek od Pana Boga”. Współpracuje z wydawnictwami: Edycja Świętego Pawła, eSPe, List, a także z redakcjami pism katolickich. Osiem lat temu porzuciła Kraków, przeprowadzając się do uroczego domu pod lasem, 10 km za Wieliczką.  

Jak to się stało, że magister biologii zaczął pisać bajki?

No cóż, po prostu…  zostałam mamą. Śpiewałam synkowi kołysanki (własnego autorstwa), deklamowałam wierszyki Brzechwy i Tuwima, opowiadałam bajki. Michałek był od pieluchy wielkim indywidualistą i wiedział, czego chce. Prosił na przykład, żebym powiedziała mu wierszyk o lwie i musiałam przerobić „Pawła i Gawła”. „Pan Lew i Gaweł w jednym stali domu, Pan Lew na górze, a Gaweł na dole…” – deklamowałam, bez litości przerabiając klasyka. Kiedyś zażyczył sobie bajeczki o słoniu, ale nie o Trąbalskim, tylko o zupełnie innym, małym słoniku i… żeby miał kolegę. Oczywiście był uparty i nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, że takiego wierszyka nie znam. Musiałam więc sama napisać wierszyk „Dwa słoniki”. Przy okazji „załatwiłam” w nim problem mycia ząbków – małe słoniki dbały o higienę. Pisanie wierszyków i wymyślanie bajek, właściwie od dziecka uważałam za coś naturalnego. W dzieciństwie pochłaniałam książki w wielkich ilościach, ale też często opowiadałam bajki młodszej siostrze – zwykle poprawiając je według własnego upodobania i zmieniając zakończenia na obowiązkowy „happy end”. Rodzinnym zwyczajem było układanie zabawnych wierszyków do każdego prezentu pod choinkę i to także nie sprawiało mi trudności. Autorką tej wieloletniej tradycji była moja mama, ale moja siostra, wujek, a potem pozostali członkowie rodziny podporządkowali się bardzo chętnie. Zawsze było przy odczytywaniu wierszyków mnóstwo śmiechu i radości. Wtedy jednak była to jedynie zabawa. Pewnego razu podróżowałam pociągiem. W przedziale jechał ze mną bardzo miły pan, z którym przegadałam kilka godzin na przeróżne tematy – głównie rodzinne. Okazało się, że nieznajomym towarzyszem podróży był ksiądz Andrzej Pryba, ówczesny redaktor naczelny pisma „Posłaniec Świętej Rodziny”. Ku mojemu zdumieniu ksiądz Andrzej zaproponował mi współpracę z pismem, a gdy napisałam swój pierwszy poważny wierszyk dla dzieci: „Wigilijną bajeczkę”, zamówił u mnie wierszyki do każdego numeru. Pomysł zlecenia takiej pracy biologowi, który ma na swym koncie jeden utwór literacki, wydał mi się tak zwariowany, że… ochoczo podjęłam się tego zadania. Do dziś dziwię się sama sobie… Ta chwila jednak zaważyła na moim życiu. W ciągu kilku lat zmieniłam zawód i teraz nie potrafię sobie wyobrazić życia bez pisania…

Czy wiedza przyrodnicza przydaje się w pracy literackiej?

Owszem, przecież bohaterami moich utworów często są zwierzęta i rośliny. Przy lekturze baśni „Listek od Pana Boga”, dzieci mogą się nauczyć rozpoznawania wielu drzew po kształcie liści. Cykl rozwojowy żaby (rana temporaria ) można poznać czytając opowiadanie z cyklu „Myszka Franciszka” pt. „Dobre rady”.  Kiedyś wydano serię książeczek z moimi wierszami, z których większość opowiadała o zwierzętach. Jednak jeden z nich był wierszowaną bajeczką o krasnoludkach. Kiedy zajrzałam na stronę internetową wydawnictwa, przeczytałam ze zdumieniem, że przy tej pozycji umieszczono (zapewne z rozpędu) komentarz typu: „Wesoła książeczka o  sympatycznych zwierzątkach…”. Czym prędzej napisałam żartobliwy protest w tej sprawie. Broniąc honoru krasnoludków, powołałam się na mój uniwersytecki dyplom i wykazałam bez trudu, że tezy o zaliczeniu tych istot do świata zwierząt nie da się obronić. Pomyłkę oczywiście naprawiono, a ja jeszcze długo śmiałam się wspominając tę historię.

Pisanie – sama radość, czy ciężki trud?

Raczej radość. Czasami, kiedy „gonią mnie terminy”, a temat książki jest trudny, wymaga wertowania innych książek, przemyśleń i skupienia – odczuwam znużenie i ciężar tego zawodu. Wtedy jednak budzi się we mnie chęć poprawienia sobie nastroju wycieczką w krainę baśni, czyli po prostu pisaniem czegoś innego, lżejszego. Jest to coś w rodzaju wybijania klina klinem.

Pani bajki i wierszyki pełne są  ciepła, spokoju, uśmiechu. To odzwierciedlenie wrodzonej pogody ducha, czy  rodzaj „odtrutki” na toksyczną nieraz rzeczywistość?

Prawdopodobnie jedno i drugie. Kiedyś, pod wpływem emocji napisałam kilkanaście wierszy dla dorosłych. Nigdy ich nie opublikowałam. Czytając je po kilku miesiącach, zauważyłam dziwne zjawisko. Moje wiersze dla dzieci są lekkie, radosne i zwięzłe w formie, natomiast te adresowane do dorosłych były ciężkie, poważne i przydługie. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że moja twórczość dla dzieci pokazuje to, co noszę w sercu, a „dorosłe” wiersze mówią raczej o tym, co mi leży „na wątrobie”… Postanowiłam więc na wątrobę zażyć raphacholin, a pisać dla najmłodszych.

Nie jestem typem poetki bujającej gdzieś w obłokach. Jestem osobą mocno zakorzenioną w rzeczywistości, mam także skłonność do porządkowania świata według własnych kryteriów. Kiedyś boleśnie przeżywałam wszelkie życiowe rozczarowania. Z biegiem lat pogoda ducha zdecydowanie przeważyła krytycyzm. Wokół siebie naprawdę dostrzegam tyle dobra i piękna, że zastanawiam się, gdzie mają oczy twórcy większości programów telewizyjnych. Nie ma jednak róży bez kolców, a ja wciąż tęsknię za rajem na ziemi i boleję nad niefortunnym apetytem naszych prarodziców na zakazany owoc…

Współpracuje Pani głównie z wydawnictwami katolickimi, ale tematyka religijna nie jest jedynym nurtem Pani twórczości…

Właściwie nie jest też jedynym tematem książek publikowanych przez tychże wydawców. Wspomniane już wcześniej wierszyki o zwierzętach – seria „Bajki Niezapominajki”, seria „Opowiem Ci baśń”, a w niej utwory: O złotym sercu, O niewdzięcznych drzewach i Błękitny Rycerz, „Baśnie lasów i sadów” publikowane co miesiąc w mPK (czyli Małym Przewodniku Katolickim) najlepiej o tym świadczą.  Prawdą jest jednak i to, że wydawcy uważają, że potrafię przekazywać dzieciom prawdy religijne w sposób jasny, interesujący i bez dewocji. Dlatego wiele książek o tej tematyce napisałam na ich zamówienie. Wiem, że są potrzebne i zawsze bardzo poważnie traktuję każde napisane przez siebie zdanie. Z tego powodu jednak mam niewiele czasu na pisanie tego, co sama chciałabym napisać – a ja lubię puścić nieco wodze fantazji, o sprawach ważnych i poważnych opowiadać nie wprost, tylko poprzez przygody baśniowych bohaterów. Postanowiłam więc wziąć się w garść i każdą wolną chwilę wykorzystać na dokończenie leżakujących w szufladach utworów. To był dobry pomysł, bo dzięki temu jeszcze w tym roku ukaże się moja „Wyprawa na Zaczarowaną Górę” – opowiadająca o przygodach krasnoludków, a w przyszłym roku książka „Szymek i Kłapciate Ucho” – opowieść o przygodach małego urwisa i jego osiołka. A szuflada nadal jeszcze jest pełna niedokończonych bajek… Tymczasem mogę zaprosić wszystkich na moją stronę internetową, (www.beata.kolodziej.prv.pl) – można tam znaleźć informacje o mnie i moich książkach.

Napisała Pani sporo piosenek dla najmłodszych. Czy zdarza się Pani również komponować do nich melodię?

Tylko na własny użytek. Pisząc tekst piosenki zwykle mam „w głowie” jakąś melodię do niej. Moja rodzina ma jednak wyrobione zdanie na temat mych talentów piosenkarskich i muzycznych, więc poprzestaję na katowaniu uszu własnym dzieciom. Pozostałe mają szczęście słuchać kompozycji profesjonalistów.

Duże i małe wydawnictwa zalewające rynek książeczkami dla dzieci, kolorowe pisemka, filmy, programy komputerowe. Wydaje się, że oferta dla najmłodszych jest niezwykle bogata. Jak Pani ją ocenia?

Oferta jest bogata pod względem ilości tytułów, farby drukarskiej i taśmy filmowej. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę treść i wartości, jakie ze sobą niesie (mam na myśli wartości estetyczne, literackie, artystyczne i duchowe), ukazuje się naszym zdumionym oczom jej żałosne ubóstwo. Jest dużo wartościowych tytułów, ale żeby je wyłowić, trzeba poświęcić sporo czasu i zażyć najpierw coś na ból głowy.

Co można by poradzić osobom poszukującym wartościowych książek, filmów czy programów dla swoich dzieci?

Trzeba uważnie przeglądać książki, zanim je kupimy – czytać fragmenty jeszcze w księgarni, zwracać uwagę na poziom artystyczny ilustracji, zapamiętać nazwiska „sprawdzonych” autorów i wydawców. Trzeba razem z dziećmi oglądać telewizję – i to nie tylko filmy, ale także kreskówki. Podobnie jest z grami komputerowymi. Ja musiałam stanowczo zabronić moim dzieciom grania w brutalne gry, oglądania niektórych bajek rysunkowych (zwłaszcza japońskich), programów, nawet stacji telewizyjnych. Syn kiedyś zarzucił mi, że moje postępowanie jest „niesprawiedliwe i niedemokratyczne”, bo dzieci z jego klasy nie mają żadnych zakazów. Mimo jego protestów kontrolowałam czas zabawy przy komputerze. Sprawdzałam, z jakich gier korzysta, kibicując mu równocześnie (mimo, że wyścigi samochodowe wywołują u mnie problemy żołądkowe). Zaglądałam także na odwiedzane przez niego strony internetowe. Dużo rozmawiałam z dziećmi tłumaczyłam, dlaczego stosuję takie bolesne dla nich restrykcje. Widzę, że przyniosło to pozytywne rezultaty np. fascynacja mojego syna rozwinęła się w kierunku tworzenia stron internetowych, programowania, konfigurowania sprzętu. Teraz jego wiedza przerasta moje umiejętności tak bardzo, że mogę tylko cieszyć się, że zdążyłam przekonać go do pewnych wartości, kiedy był jeszcze na to czas. Nie da się oczywiście ochronić dzieci przed całym złem tego świata i stworzyć dla nich cieplarnianych warunków. Muszą przecież uodpornić się na próby wpływania na ich psychikę i poglądy, przy pomocy Internetu, reklam, filmów i kreskówek. Muszą nauczyć się wybierania tego, co dobre i wartościowe, kontrolowania traconego czasu, samodzielnego myślenia – a to wszystko jest bardzo trudne i często przerasta siły nawet osób dorosłych. Bez pomocy rodziców dzieci nie są w stanie sobie z tym poradzić. Staną się ofiarami mód i opinii kreowanych przez media, a ich wzrok, słuch i system nerwowy dozna poważnych uszczerbków. Nie jest to opinia tylko moja, ale wielu zatroskanych rodziców, nauczycieli i psychologów.

Rozmawiała: Ewa Stadtmüller

 

Dodaj komentarz