Modele niehierarchiczne
Dzielenie się odpowiedzialnością czyli partnerstwo w relacji małżeńskiej jest dużo bezpieczniejszą opcją i to dla obu stron. Sama natura prowadzi nas przez różne typy relacji: najpierw dziecko-rodzic, potem mąż-żona, następnie rodzic-dziecko. Gołym okiem widać, że jeśli relacje małżeńskie przesuną się w kierunku rodzicielskich popełnimy poważny błąd. Mężczyzna opuszcza matkę, aby połączyć się z żoną, a następnie dojrzewa do bycia ojcem dla swojej córki i syna. Żona także nie powinna być dla męża ani matką, ani córką. Mężczyzna dla swojej kobiety ma być mężem, a nie wiecznym synkiem, albo ojcem. Typ relacji w małżeństwie to naprawdę kluczowa sprawa dla rozwoju osoby i miłości.
Oczywiście sama równorzędność małżonków nie załatwia sprawy. Czasami małżeństwa rozpadają się na skutek prób „stawiania na swoim” i nie liczeniu się ze zdaniem współmałżonka – przez obie strony. Zamiast wzajemnego posłuszeństwa, mamy wzajemne przeciąganie liny i stawianie na swoim, lub robienie wszystkiego, co mi się podoba. Taka skupiona na sobie niezależność, niesłusznie nazywana bywa partnerstwem. Nie ma tu partnerstwa. W tej tematyce bardzo brakuje nam właściwych określeń. Ja bym nazwała to raczej relacją egotystyczną. Niezależność, którą prezentują małżonkowie jest tu znakiem braku więzi i miłości innej niż własna.
Trudności w budowaniu relacji nie opartych na hierachii lub walce/konkurencji są powszechne. Wynikają z braku dobrych wzorców. Dobrze znamy i rozumiemy jak funkcjonują relacje rodzic-dziecko (oparte na autorytecie), natomiast bardzo mało wiemy o budowaniu dobrych relacji opartych na równości i wzajemności. Niewiele znamy pozytywnych przykładów. Jeśli wyrośliśmy z roli dzieci, chcemy od razu być rodzicami i decydować o wszystkim. Po prostu wiemy jak to się robi. Ewentualnie powielamy schematy relacji pomiędzy rodzeństwem. Ale one wyrastają z zachowań dziecinnych i zwykle polegają na walce, konkurowaniu o czyjeś względy albo ustalaniu hierarchii, szczególnie wśród chłopców. Ktoś wygrywa, ktoś inny przegrywa. W relacji małżeńskiej tak to nie zadziała. Tu nikt nie może przegrać. Trzeba znaleźć kompromis i to nie na drodze przeciągania liny, ale poprzez dialog – twórczy, pełen miłości i radości. To jest wykonalne. Nawet w biznesie pojawiły zasady takiego prowadzenia interesów, by obie strony odniosły korzyść. Trzeba tylko zmienić sposób podejścia. Nie ma przegranych- wszyscy wygrywają. I o to właśnie chodzi w małżeństwie.
Trzeba więc uczyć się relacji małżeńskich niejako od nowa, kierując się miłością i słuchając się nawzajem. To okazuje się bardzo skuteczne.
Właśnie wtedy, gdy małżonkowie są równi sobie, słuchają siebie wzajemnie i decydują wspólnie, rodzą się najlepsze pomysły. Takim praktycznym sposobem może być na przykład podzielenie się obszarami zarządzania. Zgodnie z talentami i kompetencjami małżonków. W tych obszarach mąż i żona mogą pełnić rolę przywódcy na określonych zasadach. Natomiast ważne decyzje podejmowane są wspólnie. Pamiętajmy jednak, że małżeństwo nie służy przed wszystkim do „efektywnego funkcjonowania” tylko do rozwoju mężczyzny i kobiety na polu miłości! Jeśli chcemy dojrzeć do macierzyństwa i ojcostwa, uczyć się od siebie nawzajem, rozwijać w sobie podobieństwo do Boga poprzez miłość, wolność i twórczość – nie możemy „strzelać sobie w stopę” mieszając w nasze relacje problemu władzy! Nie powinniśmy bronić modeli, ani swoich racji, swojej pozycji- tylko bronić miłości i dbać o łączącą nas więź!
Jedynym sensownym, moim zdaniem, rozwiązaniem jest wzajemne posłuszeństwo -jako podstawa budowania małżeństwa. Na takiej postawie bazuje relacja, którą nazywam partnerską (nie mylić ze związkami partnerskimi, które są częściej relacjami egotystycznymi). Jeśli uznamy posłuszeństwo wzajemne, wtedy paradoksalnie kobietom dużo łatwiej jest zaakceptować rezygnację z różnych chceń, oczekiwań i życzeń niż wtedy, gdy mają być posłuszne jednostronnie, z definicji. Nie czują bowiem presji i dysproporcji. Z kolei mężczyzna także jest bardziej skłonny wysłuchać i docenić swoją żonę, jeśli wie, że jego posłuszeństwo jest koniecznym elementem miłości. Jest wtedy dużo lepiej przygotowany do koniecznych w życiu ustępstw, motywowanych miłością. Dobra wola widoczna w postawie małżonków, budzi zaufanie i buduje miłość. Uczy pokory, uważności i wdzięczności. Przyjmowania i dawania. Uczy słuchania i mówienia o sprawach trudnych, delikatnych, ale ważnych. Nie jest to rozwiązanie łatwe, jednak wbrew pozorom bardzo skuteczne. Wygląda na czasochłonne i nieco chaotyczne, ale bardzo szybko sprawdza się w praktyce codziennego życia. Wymaga pozornie większej pracy nad sobą. Tylko pozornie, bo w efekcie małżeństwo zaoszczędzi mnóstwo czasu i sił, których nie będzie musiało tracić na rozwiązywanie problemów, generowanych przez relacje hierarchiczne.
Jak bardzo ważne jest wzajemne posłuszeństwo, pokazuje jeden szczegół w wypowiedzi św. Pawła (zwraca na niego uwagę św. Jan Paweł II w książce „Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” Część 2 Sakrament) Apostoł wymownie ukazuje jaki powinien być sposób odnoszenia się małżonków do siebie, pisząc, że mają być: „wzajemnie sobie poddani w „bojaźni Chrystusowej” (Ef 5,21). Ta bojaźń Chrystusowa oznacza poszanowanie dla świętości, dla sacrum. Taka właśnie postawa ma stanowić podstawę relacji małżeńskiej. Nie możesz uchybić swojej żonie albo mężowi – słowem lub czynem, nie naruszając jednocześnie tego sacrum, które wynika z faktu przyjęcia sakramentu małżeństwa! Traktując współmałżonka bez szacunku, bez miłości, lekceważąc jego słowa – uderzasz nie tylko w godność tej osoby, ale bezpośrednio obrażasz samego Boga.
Mam wrażenie, że w dzisiejszym świecie niewiele jest szacunku w relacjach międzyludzkich. Ile osób wierzących w swoich małżeństwach traktuje się wzajemnie z „bojaźnią Chrystusową”? Oczywiście każdy człowiek jest wolny i robi co zechce. Jednak smutne statystyki rozwodowe pokazują wystarczająco wymownie jakie są konsekwencje popełnianych błędów.
Jedynym skutecznym sposobem radzenia sobie z kryzysami w małżeństwie jest zadbanie o relację miłości. W praktyce oznacza to wspomniany wyżej szacunek, unikanie zachowań niszczących więzi międzyludzkie, praca nad sobą, realizacja swojego osobistego powołania, regularny dialog, wspólna modlitwa i korzystanie z sakramentów. Z tego fundamentu wyrastają pomysły na organizację życia małżeńskiego i rodzinnego. Jak to robić, opisuję szczegółowo w książce „Czas na relacje czyli droga od serca do serca”.
Reasumując:
Z punktu widzenia osoby wierzącej – zarządem rodziny zawsze jest małżeństwo i na tym forum powinny zapadać decyzje dotyczące praktycznych rozwiązań w rodzinie. Jako zarząd rozumiem nie dwie, a trzy osoby: mąż, żona i Pan Bóg. Ta ostatnia Osoba jest w istocie najważniejsza i najbardziej kompetentna (jednak mało kto ma rzeczywiście ochotę się o tym przekonać…). Natomiast mąż i żona powołani są do jedności, miłości i współpracy w coraz pełniejszym odkrywaniu swojej tożsamości i swojej roli w rodzinie oraz w świecie.
Jan Paweł II apelował o taką postawę w liście Mulieris Dignitatem: „ …Świadomość, że w małżeństwie istnieje wzajemne „poddanie małżonków w bojaźni Chrystusowej”, a nie samo „poddanie” żony mężowi, musi stopniowo przecierać sobie szlaki w sercach, w sumieniach, w postępowaniu, w obyczajach. Jest to wezwanie odnoszące się odtąd do wszystkich pokoleń, wezwanie, które ludzie muszą podejmować wciąż na nowo.”
Każda próba „administracyjnego” regulowania zasad relacji w małżeństwie jest w istocie przeszkodą dla obu stron w rozwoju miłości. Możemy w małżeństwach odkrywać nową, piękną drogę i przemieniać obyczaje zgodnie z duchem miłości. Małżonkowie powinni nawzajem być darem dla siebie. Jeśli cokolwiek w relacji miłości zaczyna być traktowane jako obowiązek, nigdy nie będzie mogło być w pełni darem. Obie strony na tym stracą. Zmniejszy się wdzięczność i radość u obu stron. Zamiast nich pojawią się pretensje, postawa roszczeniowa i problem egzekwowania obowiązków. Czy to może się dobrze skończyć? Przecież my wszyscy mamy kłopot z wypełnianiem naszych obowiązków i nikt nie uniknie wpadki. Czas zmienić sposób myślenia o małżeństwie. Nie chodzi o pełnione funkcje, tylko o relację miłości i rozwój osób.
Na koniec jeszcze jedna refleksja o modelach relacji małżeńskiej. Jest w Biblii i to w Starym Testamencie, bardzo piękny model, który pokazuje jak na miłość małżeńską patrzy Bóg. To „Pieśń nad pieśniami”. Mamy w niej osobę Oblubieńca, który jest także królem. Taka sytuacja spodobałaby się zapewne wielu panom. Mamy też młodziutką i piękną Oblubienicę…
Model miłości z „Pieśni nad pieśniami”
W tej niezwykłej księdze, uznanej za natchnioną – Oblubieniec mimo, że jest królem, zwraca się do swojej młodziutkiej wybranki słowami, które nie mają nic wspólnego z hierarchią: Siostro, Oblubienico, Przyjaciółko. Co wyrażają te trzy, przewijające się w wypowiedziach Oblubieńca tytuły? Jakie aspekty relacji nam pokazują?
- SIOSTRA – pokazuje wspólnotę pochodzenia, równość co do godności, szczególny rodzaj solidarności wynikający z więzów krwi i wspólnoty rodzinnej. To relacja bezinteresowna i bardzo solidarna, lojalna – krzywda siostry czy brata jest moją krzywdą, jej rana – moją raną, jej radość – moją radością, jej sukces moim; ale i jej hańba hańbi mnie i całą rodzinę. Król nazywając młodą Oblubienicę tym tytułem pokazuje, że pomimo rzucającej się w oczy dysproporcji między nimi, miłość nie podpowiada mu przyjęcia wobec niej pozycji uprzywilejowanej, hierarchicznej – ojca, czy władcy, ale właśnie brata.
- PRZYJACIÓŁKA– ten tytuł pokazuje coś jeszcze innego, podkreśla rodzaj pokrewieństwa dusz – już nie tylko krwi. W przyjaźni odnajdujemy bliskość i życzliwość pochodzącą nie z pochodzenia, ale ze spotkania z drugim człowiekiem, z dialogu z nim. Przyjaźń obejmuje szczególny rodzaj lojalności, postawę pragnienia dobra drugiej osoby zupełnie bezinteresownie. Gotowość do poświęcenia się za przyjaciół swoich. Gotowość wspierania się, wspólnego działania – ramię przy ramieniu- na rzecz wspólnych celów. Bycie ze sobą na zasadzie dobrowolności – nie konieczności czy potrzeby. Pragnienie rozmawiania ze sobą, poznawania się, wymiany poglądów – na zasadzie równego z równym, w zaufaniu i w wolności.
- OBLUBIENICA – to określenie wydobywa aspekt erotyczny relacji, ale nie tylko i nie przede wszystkim. Wskazuje na najgłębszy poziom miłości. Pokazuje wyłączność miłości oblubieńczej, jej unikalność i wzajemny zachwyt. Postawę dawania oraz przyjmowania. Podkreśla wybór osoby, który odbywa się w wolności i jest trwały, nieodwołalny. Wzorem jest tu miłość Boga – to On jest Oblubieńcem, który wybiera i zaprasza do relacji. Potęga, wyłączność i nieodwołalność tego wyboru podkreślone są dzięki przywołaniu obrazu pieczęci i śmierci: „Połóż mię jak pieczęć na twoim sercu, jak pieczęć na twoim ramieniu, bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki” (Pnp 8, 6-7). Mamy więc z jednej strony całą potęgę i nieskończoność miłości, a z drugiej strony niezwykłą delikatność i pokorę Oblubieńca. On nie narzuca się ze swoją miłością. Puka, a potem usuwa się w cień. Chce być szukany, upragniony, postawiony na pierwszym miejscu – ponad innych, ponad siebie, ponad życie… Chce być kochany miłością porównywalną do swojej. Chce być wybrany w całkowitej wolności, bo tylko wtedy miłość jest prawdziwa, jest sobą. Dlatego prosi: „Nie budźcie ze snu, nie rozbudzajcie ukochanej, póki nie zechce sama” (Pnp 2,7). Oblubieńca nie interesuje władza nad narzeczoną, ani posiadanie jej. Pragnie, aby ona pragnęła jego. Tu chodzi o czystą, nieskończoną, bezinteresowną i całkowicie dobrowolną miłość, która umożliwia całkowite oddanie siebie ukochanej Osobie. Wszystko, co umniejsza miłość- a umniejsza ją wszystko, co nie jest nią samą – powoduje nieprzejednaną, gwałtowną zadrość. Ta zazdrość o której mówi „Pieśń nas pieśniami” nie dotyczy innych osób. Nie jest niskim uczuciem, niegodnym tego kto naprawdę kocha. Jest to zazdrość miłości o samą siebie. Gwałtowna i pełna pasji niezgoda na nic, co byłoby czymś mniejszym niż ona sama. Dlatego właśnie „miłość nigdy nie ustaje”(1Kor13,8) jest nieugaszona. Musi być wieczna i taka właśnie jest. Nieskończona. Potężniejsza niż śmierć. Bo miłość jest z Boga. Co więcej Bóg JEST miłością i nie ma poza Nim żadnej innej miłości. Obraz z „Pieśni nad pieśniami” pokazuje nam głębię miłości czyli naturę samego Boga i Jego postawę wobec każdego z nas. Takiej miłości (oczywiście w skali dostępnej człowiekowi) mogą i często doświadczają osoby, które żyją w celibacie (wybranym lub przyjętym) ze względu na relację wyłączną (oblubieńczą) z Bogiem. Nie tylko mistycy i święci sprzed wieków. Na takiej miłości warto także wzorować miłość małżeńską – bo lepszego wzoru nie znajdziemy.
Nie mamy możliwości w naszym życiu osiągnąć takiego stopnia doskonałości nawet w relacji z samym Bogiem. Tym bardziej w relacji z człowiekiem – słabym i omylnym jak my sami. Jednak ucząc się miłości w spotkaniu z Bogiem (relacja z Nim zawsze jest na pierwszym miejscu), otrzymujemy też światło i pomoc, by dobry wzór zastosować wobec drugiego człowieka – a więc męża, dzieci, rodziców, przyjaciół i każdego, kogo spotkamy w naszym codziennym życiu. A co z osobami niewierzącymi? W zasadzie… tak samo, tylko nieco trudniej. Każdy człowiek ma ukryte w sercu pragnienie miłości doskonałej, wiecznej i nieskończonej. Chce kochać i być kochanym. Potrafi intuicyjnie wybrać to co buduje i rujnuje relacje. Najczęściej udane małżeństwa – osób wierzących i „niewierzących” stosują w życiu te same zasady (bez względu na to jak je uzasadniają). Z kolei małżeńskie katastrofy przytrafiają się wszystkim, którzy te zasady lekceważą – bez względu na to czy na poziomie deklaracji ogłaszają się katolikami, czy też nie. Osobom prawdziwie wierzącym, jest natomiast znacznie łatwiej wprowadzić je w życie i wytrwać mimo przeciwności losu.