Artykuły, Inne, Relacje, Rozważania, Warsztaty

Smutek samotności – czyli: „Ileż można czekać?”

Pytania i odpowiedzi z warsztatów „Czas na relacje”

Nasunęło mi się pytanie, które teraz dość mocno mnie trapi i wręcz przysparza smutku. Na jednym slajdzie mieliśmy stwierdzenie ze miłość nadaje życiu cel, sens i smak. Zgadzam się z tym w pełni, mimo że miłości swojego życia jeszcze nie spotkałam. Od wielu lat już czuję że jestem powołana do małżeństwa, do bycia żoną i matką. Jednakże jeszcze to się nie zrealizowało w moim życiu. Mimo wszystko wierzę że nadejdzie ten czas. I nie będzie to moment w którym ja chcę – czyli już – tylko moment odpowiedni dla Pana Boga, pod kątem mojego życia, z jakiś względów. Samotność momentami przysparza mi wręcz ogromnego bólu duszy, mimo że mam wokół siebie kochającą rodzinę, przyjaciół (jednakże to nie ta sama relacja)… Żyję z Panem Bogiem, zawierzyłam mu swoje życie w pełni, ale jak odnaleźć sens i cel w tej samotności, gdzie nie jestem na powołanej dla mnie ścieżce? Czuję, że to życie przecieka mi przez palce. Mimo, że staram się żyć nim w pełni, „rozdaję” się innym ludziom, gdzie mogę, sieję ziarno i dzielę się (to naturalnie i wypływa z mojej natury), ale wciąż czuję, że to nie to. Czy ma sens to cierpliwe czekanie, że owoc (małżeństwo) dostanę jeszcze w tym ziemskim życiu?  M.

Trudno odpowiedzieć na takie pytanie, bo jest ono w istocie bardzo pięknym świadectwem życia osoby wartościowej, dojrzałej i gotowej do realizacji powołania, które przeznaczył dla niej Bóg. Jednak czy tym powołaniem jest na pewno małżeństwo? Czy jest możliwa w ogóle jakaś inna opcja? Jak ją rozpoznać? Nasuwa się przy tej lekturze mnóstwo kolejnych pytań, niezwykle ważnych i uniwersalnych – które domagają się odpowiedzi, chociaż wykraczają poza temat poruszony przez uczestniczkę warsztatów. Te pytania są następujące:

  • Skąd wiadomo, że powołaniem jakiejś osoby jest małżeństwo? Czy można się pomylić?
  • Co, jeżeli do końca życia ta osoba nie znajdzie męża?
  • Czy jest możliwe, żeby taka wspaniała kobieta musiała żyć bez powołania, zmarnowała swoje życie, żyła „skazana na samotność”, mając tyle dobrej woli i pragnienie służenia Bogu?
  • Czy Bóg może być tak okrutny, żeby kogoś powołać do małżeństwa a potem nie dać tej osobie męża i rodziny?
  • A może to my mamy w głowie mętlik i nie rozumiemy czym jest powołanie i do czego powołuje na Bóg?
  • Może istnieją jeszcze inne powołania niż te dwa, które nasuwają się same?
  • Dlaczego samotność tak bardzo nas boli i wywołuje tak wielki smutek duszy? Może nie rozumiemy czym jest samotność?
  • Czy my w ogóle rozumiemy siebie i mamy chociaż blade pojęcie o co chodzi Panu Bogu?

Spróbuję odpowiedzieć na te pytania najlepiej jak potrafię, choć zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób może to być trudna i bolesna lektura… Wiem także, że nie zjadłam wszystkich rozumów i nie mam klucza do każdego serca, ani odpowiedzi na każdą wątpliwość. Tylko Bóg może zaspokoić pragnienia każdego serca i odpowiedzieć na wszystkie pytania – o ile tylko zechcemy aby rzeczywiście przyszedł i naprawdę takiej odpowiedzi udzielił… Najczęściej nie chcemy i dlatego mamy problemy. A jednak warto pytać, bo odpowiedzi Pana Boga są dużo lepsze niż się spodziewamy.

Co nadaje życiu sens i smak?

Rzeczywiście na jednym ze slajdów przygotowanych na warsztaty napisałam, że „miłość nadaje życiu cel, sens i smak”. Warto dodać, że chodzi tutaj o miłość szeroko rozumianą, niekoniecznie jako relację małżeńską czy rodzinną.  Autorka pytania przedstawiła nam swoją historię życia, a jej postępowanie, otwarcie na relacje z bliskimi, gotowość „dawania siebie” , dbanie o relację z Bogiem – to bardzo dobra droga realizacji powołania.

Kłopot w tym, że współczesny świat z jednej strony zaburzył rozumienie powołania, ograniczył nasze myślenie do dwóch ścieżek czyli albo zakon albo małżeństwo, a z drugiej strony zrujnował relacje damsko-męskie i pozbawił wielu mężczyzn (ale i kobiety) zdolności do założenia rodziny. Efekt jest taki, że wiele kobiet z predyspozycjami na matki i żony, wiedzie życie w stanie bezżennym nie z własnego wyboru. To jest źródło głębokiego cierpienia, poczucia marnowania życia i braku powołania. Jednak często samo cierpienie wynika bardziej z torów myślenia o sobie, w jakie nas wpędził świat, niż z samotności.

Co z tą samotnością?

Samotność przeżywana jako przejściowy brak powołania i stan oczekiwania na spełnienie powołania – jest rzeczywiście stanem nie do zniesienia. Otoczenie traktuje ją jako rodzaj choroby, dysfunkcji albo życiowej porażki, a kapłani często starają się pocieszać takie kobiety i mobilizować do aktywnego szukania męża i obniżania wymagań. To jest absurdalne podejście, bo samotność, to nie jest choroba czy dysfunkcja ale stan podstawowego, głównego powołania człowieka, które jest wystarczającym powołaniem do służby Bogu, poczucia spełnienia i szczęścia. Nie mówię tu o osamotnieniu, opuszczeniu, ucieczce czy izolacji od ludzi. Tym bardziej nie chodzi o wygodne życie „singla”. Mowa po prostu o bezżenności, czyli w wydaniu kobiecym należałoby użyć słowa „niezamężność”.

Św. Edyta Stein nazywa taki stan życia „nieoznaczoną i nieprzetartą ścieżką powołania z indywidualnym zadaniem” i proponuje osobom w takim stanie – bez względu na to, czy znajdują się w nim z własnego wyboru, czy wbrew własnym pragnieniom – dojrzeć w tym wolę Bożą, ucałować ją i podążyć za Bożym prowadzeniem. Zdaniem Edyty Stein jest to jedno z najtrudniejszych ale też najszlachetniejszych i bardzo potrzebnych powołań we współczesnym świecie.

Ja nazywam to „powołaniem do zadań specjalnych”. Jest to trudna szkoła formowania charakteru i osobowości silnej, zdolnej do bardzo głębokiej relacji, oblubieńczej – z Panem Jezusem. Obecnie wiele kobiet wzywanych jest do takiego powołania, ale nawet nie wiedzą o takiej możliwości. Miłość oblubieńcza do Pana Jezusa wydaje się abstrakcją, ale tylko do czasu, aż człowiek jej zakosztuje. Wtedy wiele osób decyduje się na „wyłączność” – dla Boga, widząc, że na ziemi nic większego nie ma. Pan Jezus mówił o bezżenności dla Królestwa Bożego jako lepszej (a nie gorszej!) opcji i tak właśnie przedstawiał to święty Paweł w swoich listach i Kościół do połowy XX wieku.

Teraz zrobiło się z tym zamieszanie, więc mało kto traktuje słowa Pana Jezusa poważnie, a małżeństwo i sam seks – zaczynają być traktowane jako szczyt spełnienia człowieka i wręcz szczyt mistycyzmu – co przeczy nie tylko Ewangelii, tradycji Kościoła, nauczaniu tysięcy osób świętych ale i zdrowemu rozsądkowi… To nowe podejście swoją oderwaną od życia skrajnością bardziej przypomina mi mitologię lub zabobony niż teologię. Przynosi poważne szkody wszystkim wierzącym, bez względu na stan w jakim żyją. Mówię to jako szczęśliwa żona (od 36 lat) dumna mama i babcia, oraz jako osoba od wielu lat prowadząca warsztaty o relacjach. To jednak temat wymagający odrębnego artykułu.

Sens i smak trudniejszej „ścieżki powołania”

Traktowanie życia jako okresu przejściowego i czasu oczekiwania lub przygotowania do hipotetycznego małżeństwa jest stratą cennego czasu i życiem w smutku, bo mamy skrzydła do latania, więc dreptanie w miejscu nas frustruje. Bóg nie pozostawia żadnego człowieka BEZ POWOŁANIA. On woła nieustannie każdego z nas i ma zadanie dla nas NA DZIŚ i na jutro. On wzywa zawsze do rzeczy wielkich i trudnych – nawet jeśli świat ocenia je jako skromne i mało ważne. Bo nie ma przecież nic większego i trudniejszego, ani bardziej ambitnego i rozwijającego niż praktykowanie miłości pod kierunkiem Tego, który JEST Miłością – na takim polu, na jakim nam wskaże On sam. Co więcej Bóg wzywając, udziela nam też łaski, i mądrości i poczucia szczęścia.

Jeśli tak potraktujemy swoje życie i pójdziemy za głosem Bożym, wtedy doświadczymy poczucia sensu, smaku i celu na 100% nawet jeśli się okaże, że nasze wcześniejsze plany i marzenia rozsypią się w drobny mak (bez żalu z naszej strony). Bóg nie daje tym, którzy za Nim idą czegoś gorszego, jakichś „ochłapów”, ale przeciwnie, coś dużo lepszego i wspanialszego już w tym życiu, a co dopiero w przyszłym.

Kłopot w tym, że nie wiemy z góry, co to będzie, nie widzimy tych „owoców dyndających na drzewie”, co by nas zachęciło do wysiłku wspinaczki. Powołanie do zadań specjalnych jest indywidualne, więc nie da się udzielić uniwersalnych rad na takiej drodze, napisać podręcznika itp. – potrzebne jest indywidualne kierownictwo duchowe. Edyta Stein wprost napisała 100 lat temu, że jest obowiązkiem Kościoła, taką duchową opiekę zapewnić, ale obecnie jest z tym jeszcze gorzej niż za jej czasów… Warto jednak szukać mądrego księdza lub zakonnika, który prowadzi takie osoby.

Mogę też polecić książkę mojej rodzonej siostry Katarzyny Dziurdzik „O samotności inaczej” wydaną w zeszłym roku (w podanym linku można przejrzeć i przeczytać fragmenty książki). Kasia jest osobą niezamężną, która przeszła przez doświadczenie samotności niewybranej i doszła do odkrycia swojego powołania na tej indywidualnej ścieżce. Prowadzi też bloga jahid.pl  na którym dzieli się swoimi rozterkami i odkryciami. Zorganizowała kilkanaście spotkań/ rekolekcji i dni skupienia dla kobiet stanu wolnego.  Może jej doświadczenie okaże się dla kobiet samotnych nie z wyboru – pomocne i inspirujące. 

Podsumowując: powołanie do podążania za Panem Jezusem nieprzetartą ścieżką z indywidualnym zadaniem zawsze okazuje się przygodą życia i nigdy nie wiadomo gdzie człowieka zaprowadzi. Czasami może poprowadzić do głównego nurtu czyli małżeństwa lub zakonu, a czasami w zupełnie inne, zaskakujące obszary służenia Bogu. Nie sposób tego przewidzieć z góry, ale nie ma to większego znaczenia. Z mojej obserwacji wynika, że szkoła podążania za Panem Jezusem wąskimi ścieżkami jest na tyle wymagająca i ciekawa, że rozwija bardzo szybko osobowość i charakter oraz uczy współpracy z łaską – więc osoba po takiej „szkole życia” poradzi sobie z każdym zadaniem, jakie otrzyma. Jest to ścieżka dla każdej osoby, która z dowolnej przyczyny nie może realizować powołania na jednej z typowych dróg czyli w małżeństwie lub w zakonie.

„Kto zaś wypadł ze szlaku, który zdawało mu się wytyczać urodzenie i wychowanie, albo sam sobie wymarzył i do niego  dążył lub też, został pociągnięty na zupełnie inne tory, taki człowiek może w tym widzieć znak szczególnego powołania do kroczenia nie przetartą i nie oznaczoną drogą z indywidualnym zadaniem, jeszcze jasno nie widzianym, ale które się krok po kroku odsłania”. Edyta Stein, „Rozważania o kobiecie”, str. 130-131; pisownia oryginalna. Wydanie III poprawione i poszerzone; Borne Sulinowo 2005

Co z tym powołaniem?

Ze smutkiem trzeba zauważyć, że większość osób wierzących nie rozumie znaczenia pojęć, którymi się posługuje, a powołanie jest właśnie jednym ze słów, które uległy deformacji, a wręcz zostały zredefiniowane… Kościół  dziś nie uczy swoich wiernych rzetelnie o tym, czym właściwie jest powołanie, a więc i o tym czym jest nasza wiara, która przecież  ostatecznie oznacza w praktyce podążanie za powołaniem, czyli realizację woli Boga w naszym życiu. To zupełnie podstawowa kwesta, która ma wielkie znaczenia dla naszych decyzji życiowych i poczucia sensu życia, a ostatecznie szczęścia. 

Obecnie panuje takie zamieszanie i „wolna amerykanka”, że w powszechnej świadomości katolików  z faktu, iż pragnienie serca jest jedną z ważnych wskazówek w rozeznawaniu powołania – wyciąga się nieuprawniony wniosek, że pragnienie serca jest tożsame z powołaniem. Ponieważ serce zazwyczaj utożsamiamy z uczuciami, więc różne pragnienia jakie odczuwamy, a także nasze marzenia automatycznie  uznajemy za powołanie i oczekujemy od Boga aby je spełniał. Nawet papież Franciszek zachęca młodzież do marzeń, pogłębiając (prawdopodobnie nieświadomie) ten problem. Jeśli jednak Bóg nie spełni naszych oczekiwań, czujemy się w pewnym sensie oszukani i sądzimy, że mamy pełne prawo tak się czuć. Ostatecznie prawem człowieka jest czuć się tak, jak się czuje… A jeśli to nie Bóg nas oszukał, tylko sami siebie oszukujemy?

To subtelne odwrócenie myślenia do góry nogami sprawiło, że to Bóg ma zadanie do wykonania, a nie my. Za naturalny stan rzeczy uznajemy, że Bóg ma spełniać naszą wolę, która jest dobrem absolutnym, a nie my mamy szukać i realizować wolę Bożą, która przedstawiana jest jako gorsza dla nas i zagrażająca naszemu szczęściu. 

Dyscyplinarka dla Pana Boga…

Podsumujmy współczesny sposób podejścia do wiary: dominuje przekonanie, że wola i marzenia człowieka są nadrzędne, a wola Boża z definicji powinna się ograniczać do wsparcia w realizacji woli ludzkiej. Oznacza to de facto, że człowiek sam siebie ustawił na miejscu Boga, a Bóg ma obowiązek służyć człowiekowi z miłością i zapewnić mu życie wieczne w komfortowych warunkach. Co więcej, człowiek uznał, że Bogu taka rola odpowiada, bo przecież On nas tak kocha, że posłał własnego Syna na śmierć dla naszego zbawienia. W odpowiedzi na tak wielką Bożą miłość- człowiek radośnie wywyższa samego siebie i wysuwa wobec Boga kolejne roszczenia, gdyż dotychczasowe działanie Boże nie spełnia naszych oczekiwań i nie zapewnia nam wystarczająco dobrego samopoczucia.

W takim kontekście Sąd Ostateczny będzie chyba raczej sądem nad Bogiem, bo lista naszych pretensji szybko rośnie. Nas sądzić nie potrzeba, bo my generalnie jesteśmy zawsze usprawiedliwieni – cokolwiek nie zrobimy. Bóg natomiast źle się nam sprawuje i musieliśmy Go z życia codziennego już usunąć (został zwolniony dyscyplinarnie). Musieliśmy więc sami przejąć Jego kompetencje we wszystkich dziedzinach (łącznie z życiem), a niech się cieszy jeśli ostatecznie pozwolimy Mu łaskawie zostać z nami w Niebie, które nam przygotował…

Skutki tego myślenia (czy raczej braku myślenia…) widać już nawet w podejściu do kultu. We współczesnym podejściu zachowujemy się tak, jakbyśmy uważali, że modlitwa  oraz liturgia ma się podobać nam, a nie Bogu – ma ona nam sprawiać radość, ma być atrakcyjna dla nas, ma być dla nas interesująca, angażująca, ciekawa, zapewniać odpowiedni poziom atrakcji i pozytywnych emocji. Zakładamy, że skoro się podoba nam,  to i Bogu powinna, bo On się cieszy wtedy, gdy my jesteśmy zadowoleni. Chodzi chyba głównie o to, byśmy przeżyli miłe chwile, a przy okazji dali Bogu szansę uzyskania od nas wskazówek czego chcemy i jak ma nam błogosławić w naszym życiu. Jeśli nie ma zadawalających efektów, to najpierw oskarżamy człowieka o zbyt małą wiarę (widocznie za słabo się modlisz!), a ostatecznie obwiniamy Boga: „ja się modlę z wiarą i przekonaniem, ze śpiewem, tańcem i flagami – a Ty co?”

Powołanie do współpracy z Bogiem

Niestety przedstawiona powyżej wersja „wiary” jest „piekielnym” absurdem i nie ma nic wspólnego ani z wiarą,  ani z prawdą. Jeśli Bóg jest Bogiem, to powołanie jest realizacją Jego woli, a nie naszej. Jego wola jest dobrem najwyższym i absolutnym, bo tylko On nas zna i wie czego rzeczywiście pragnie nasze serce. Jest kompetentny i gotowy spełnić pragnienia serca tych, którzy pragną Jego i chcą w Jego opiekę z ufnością się powierzyć. Jeśli Bóg nas powołuje – to zawsze do jakiejś konkretnej służby, misji, zadania. Celem realizacji powołania nie jest zaspokajanie siebie ale rozwój miłości i służenie innym ludziom w taki czy inny sposób oraz  współpraca z Bogiem w zbawianiu ludzi. Ostateczny cel naszego życia i działania objawi się w niebie. To Bóg  jest wszechwiedzący, nie my. My mamy unikalny przywilej współpracowania z Nim, służenia i dojrzewania w miłości i w relacji – komunii z Nim.

Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? 

(Reguła św.Benedykta, Prolog 14)

Efektem ubocznym współpracy z najwyższą istniejącą MIłością, najczystszym Dobrem, największą Świętością i najwspanialszą Kreatywnością i Mocą i Mądrością – jest oczywiście poczucie sensu, szczęścia, celowości własnego życia, zachwytu i podziwu i radości z nieustających niespodzianek i wspaniałości, których doświadczamy już tu na ziemi, a przecież spodziewamy dużo więcej po tej drugiej, lepszej stronie życia…  Mamy współudział w planie tak wspaniałym, że przekracza wszelkie wyobrażenia.

Gdyby początkujący filmowiec miał szansę współpracy ze Stevenem Spielbergiem przy jego najnowszym filmie, to byłby tak szczęśliwy, że nawet za darmo by się zgodził! Nawet jeśli temat filmu nie pokrywałaby się z jego zainteresowaniami. Wątpię, żeby słynnego reżysera pouczał, krytykował, czy domagał się nieustannych i natychmiastowych  gratyfikacji, wiedząc, że film ma szanse na Oscara i każdy współpracownik dobrze na tej współpracy wyjdzie i wiele się nauczy. Tymczasem nasze życie i historia całej ludzkości to coś dużo większego niż film, a nagroda to dużo więcej niż Oscar. Wynagrodzenie też otrzymamy dopiero po wykonanej pracy… 🙂 Ale radości, sensu i szczęścia doświadczamy już w trakcie!

W obliczu takiej perspektywy- propozycje, które oferuje współczesny świat są co najmniej słabe i ostatnią rzeczą, której możemy się spodziewać w efekcie służby światu będzie szczęście. Niestety trwały pokój, rozwój, dobre relacje, poczucie sensu, celu itp – będą równie nieosiągalne, co widać, słychać i czuć, jak się dobrze rozejrzymy dookoła. 

Dla osób, które chciałyby poukładać swoje życie w sposób precyzyjny i systematyczny, zgodnie z Regułą św. Benedykta, a nie propozycjami współczesnego świata – mogę polecić jeszcze jedną książkę: „Reguła Życia czyli jak poukładać i pokochać swoje życie zgodnie z Regułą św. Benedykta” autorstwa Ryszarda Kołodzieja. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa… 🙂 Książkę jednak polecam nie z powodów prywatnych, ale ze względu na treść, którą dobrze znam i cenię. Autor jest specjalistą od zarządzania projektami, zna się na wszystkich najnowszych trendach w tej dziedzinie, ale w zarządzaniu samym sobą uznał Regułę św. Benedykta za najskuteczniejszy i najbardziej sensowny oraz prawdziwy sposób na dobre życie, zgodne z powołaniem. W podanym linku można zamówić książkę wraz z dedykacją autora.

1 myśl w temacie “Smutek samotności – czyli: „Ileż można czekać?””

  1. Bardzo dziękuję za ten odważny tekst, wzmiankę o moim blogu jahid.pl oraz książce „O samotności inaczej”. Temat dotyczący niewybranej samotności oraz życia „bez powołania” jest zazwyczaj banalizowany a najczęściej przemilczany. Tym większa moja wdzięczność i radość z powodu ukazania się tego wpisu.
    Jednocześnie pragnę poinformować, że niebawem (20-22 września 2024 roku) odbędą się Dni Skupienia w Tuchowie dedykowane kobietom, które życia w pojedynkę nigdy nie planowały. Tematem przewodnim tego wydarzenia będzie – poruszane w powyższym wpisie – ROZEZNAWANIE WOLI BOŻEJ. Serdecznie zapraszam! 🙂
    https://jahid.pl/archiwa/1569

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj odpowiedź do Katarzyna Dziurdzik Anuluj pisanie odpowiedzi