Blaski i cienie modeli hierarchicznych
Czas zastanowić się, jaki model rodziny jest najlepszy dla małżeństw. Czy w ogóle istnieje jakiś ogólny schemat, sprawdzający się u wszystkich? Nawet jeśli istnieje, ważne, aby został wybrany „za porozumieniem stron”, a nie narzucony przez męża albo żonę.
Narzucanie współmałżonkowi czegokolwiek – to już nie jest sprawa modelu rodziny, a sprawa modelu relacji małżeńskiej. Tak rozumiany patriarchat albo matriarchat zwykle źle się kończy, bo narzucanie swojej woli małżonkowi jest wprost sprzeczne z miłością. To się nazywa dominacja. Także wtedy, jeśli takie działanie wynika z silnego przekonania o swojej „racji” albo z przekonania, że taka jest np. rola mężczyzny w rodzinie.
Można jednak za obopólną zgodą wybrać model rodziny – partnerski albo hierarchiczny.
Na ten temat można i warto dyskutować. Poszukiwać najlepszych rozwiązań dla małżeństw.
Model rodziny w którym istnieje jeden lider z pewnością jest skuteczny. Podobnie jak świetnie się sprawdza w różnych organizacjach. Upraszcza wiele spraw. Rozumiem te argumenty. Zacznijmy więc zgodnie z tradycją od patriarchatu. Bywa, że mężczyźni wierzący, przyzwoici i kochający, rzeczywiście tak rozumieją swoją rolę i zdołają z sukcesem przekonać do niej żonę. Czasem to żona jest przekonana do takiego modelu, albo oboje są jego zwolennikami. Ostatecznie jest więc obopólna zgoda na patriarchalny model rodziny. Czy to dobra droga?
Zapewne da się w tego typu relacji dobrze i sprawnie funkcjonować, szczególnie jeśli małżonkowie kochają się wzajemnie, życie układa się pomyślnie, a wybrany lider przewodzi w związku, nie starając się dominować. Szanując granice swojej „władzy”. Może postrzegać swoją rolę jako służbę wypływającą z miłości, albo przejaw dobrej organizacji życia, wynikający z osobistych predyspozycji do zarządzania.
Spotkałam się z argumentem, że model hierarchiczny ma swoje mocne strony i długą tradycję w Kościele. Na przykład w zakonach. Dobry przełożony słucha opinii podwładnych, opat -współbraci, a mąż – żony. W ten sposób służy podwładnym i uczy się wielu sensownych umiejętności. Obie strony mogą na tej drodze osiągnąć świętość. Szczególnie, że zazwyczaj w Kościele obie strony rzeczywiście taką hierarchię akceptują i rozumieją. Najczęściej są to mężczyźni, co także ułatwia sprawę… Czy jednak dobre funkcjonowanie w Kościele jako instytucji, czy też w poszczególnych zakonach można rzeczywiście porównać z intymną, unikalną relacją między mężem a żoną?
Moim zdaniem nie warto automatycznie przenosić rozwiązań z życia wspólnoty zakonnej, biznesowej czy jakiejkolwiek instytucji na relację małżeńską. Małżeństwo to nierozerwalny związek dwóch osób, które mają dążyć do miłości i jedności oraz na tej drodze dojrzewać i rozwijać się. Relacja małżeńska sięga dużo głębiej niż relacje w instytucjach Kościelnych. Dlatego najważniejsze pytanie jest takie: Czy ten model sprawdza się w życiu małżeńskim?
W dzisiejszych czasach- słabo i na pewno nie u wszystkich… Stosując model „hierarchiczny” w rodzinie, małżonkowie mogą rozwijać miłość i dążyć do świętości, ale trzeba przyznać, że nie ułatwiają sobie zadania. Trudno jest tak ustawić życiowe sprawy, aby model rodziny nie zaczął wpływać na model relacji małżeńskiej. Sam z siebie będzie niejako generował sytuacje, w których „wymuszane” będzie (niekoniecznie siłowo) jednostronne posłuszeństwo żony. To pokusa, której bardzo trudno się oprzeć.
Przyjęcie hierarchicznego modelu rodziny może więc (chociaż nie musi) generować poważne problemy w przyszłości. Nawet wtedy jeśli obie strony się zgadzają, pracują nad sobą i mają, jako osoby, mnóstwo zalet a niewiele wad. A rozsądek pokazuje, że ideały rzadko chodzą po tym świecie.
Mąż lider/opat może być wspaniałym człowiekiem, kochać żonę, nawet nosić ją na rękach- ale nie zmieni to faktu, że ograniczając w pewnym zakresie wolność żony, utrudnia jej dojrzewanie w miłości. Tam gdzie pojawia się obowiązek – wybór działania i miłość już nie są do końca darem… Nawet jeżeli są – nie ma jak tego sprawdzić.
Przykład:
Helena żyje w małżeństwie partnerskim, opartym na wzajemnym posłuszeństwie. Zgodziła się na wyjazd męża z kolegami na narty w Alpy. Zrobiła to ze względu na męża – widać, więc, że go kocha i ufa mu. Jej decyzja wyzwoliła w mężu czułość, miłość i wdzięczność.
To samo zrobiła jej koleżanka Marta. Małżeństwo Marty jest patriarchalne. Martę niejako obowiązuje posłuszeństwo mężowi, więc wykonała obowiązek, przyjmując i akceptując jego decyzję o wyjeździe w Alpy. Chwała jej za to, ale zrobiła po prostu swoje. Mąż uznał wyjazd za swoje prawo, a zgodę żony za miłą, ale jednak oczywistość. Czy Marta bez presji posłuszeństwa zrobiłaby to samo, ze względu wyłącznie na miłość do męża? Tego się nie dowiemy.
W gorszej sytuacji jest siostra Marty, Danusia. Ona odmówiła zgody mężowi ze względu na problemy wychowawcze z synem. Zależało jej na wspólnym, rodzinnym wyjeździe. Wyraziła to jasno i dość emocjonalnie… Mąż Danusi poczuł się urażony, ze względu na autorytet głowy rodziny. Kocha żonę, ale podjął decyzję wbrew jej woli, uznając jej argumenty za przesadne i nieuzasadnione. Uważa, że miał do tego prawo, a żona powinna to uznać. Danusia jednak nie jest w stanie tej decyzji uznać...
Paradoksalnie wielu mężów, świadomych zwolenników „współczesnego, katolickiego patriarchatu” nigdy nie pochwaliło by męża Danusi. Ci mężczyźni rozumieją dobrze, że miłość, którą ślubowali żonie, zobowiązuje ich do wysłuchania jej argumentów i zadbania o to, by czuła się kochana i szczęśliwa. Bardzo poważnie też traktują swoje obowiązki małżeńskie i ojcowskie. Jednak ich postawa miłości jest de facto realizacją zasady wzajemnego posłuszeństwa, o której pisał Jan Paweł II. Posłuszeństwo tak naprawdę zawiera się w miłości, jest jej integralnym elementem (o czym współczesny świat zapomniał, ale niektórzy katolicy pamiętają). Kochając – wychylamy się ku drugiej osobie w postawie słuchania i pragnieniu zrozumienia jej, wyjścia naprzeciw jej pragnieniom. Ich małżeństwa są więc patriarchalne tylko z nazwy, a z ducha- bardzo ewangeliczne i …partnerskie. Przywództwo męża jest w nich po prostu realizacją naturalnej męskiej aktywności, energii i odpowiedzialności. Nie jest wcale skierowane na zarządzanie żoną, ale na miłość i poświęcenie się. Nie blokuje rozwoju żony i nic jej nie narzuca. To raczej model rycerski niż autorytarny. Nazywanie takiej relacji patriarchalną, jest raczej zabiegiem retorycznym i wynika z przekonania, że tradycyjny model jest uświęcony nakazem św. Pawła. Ponadto dla wielu osób ustawienie męża w roli „głowy rodziny” dowartościowuje męskość i pokazuje mężczyznom perspektywy rozwoju ich naturalnych cech. To jest bardzo ważne w dzisiejszym świecie, w którym męskość jest atakowana i odsądzana od czci i wiary. Z drugiej strony mocni, dojrzali i świadomi swojej misji życiowej mężczyźni nie potrzebują przecież takiego werbalnego dowartościowywania…
Tak czy owak- współczesny pojęciowy rollercoaster wprowadza w błąd wielu mężczyzn i kobiety. Nie ułatwia on życia tylko utrudnia. Przeciętny zjadacz chleba w naszym kraju rozumie relację hierarchiczną zgoła inaczej – jako posłuszeństwo jednostronne, a miłość wzajemną. Uważa, że skoro we własnym poczuciu kocha żonę, to niekoniecznie oznacza, że musi jej słuchać. Może więc podejmować najlepsze jego zdaniem decyzje i jest w porządku jako głowa rodziny. Taka postawa właśnie generuje problemy.
Ja pisząc o patriarchalnym modelu mam na myśli wyłącznie małżeństwo, w którym zasadą jest jednostronne posłuszeństwo żony mężowi, rozumiane dosłownie, jako jej obowiązek, wynikający z tradycji, swoiście rozumianej wiary lub przekonania o określonych rolach/zadaniach męskich i kobiecych. Natomiast mężczyzna jest zobowiązany do miłości żony i jest odpowiedzialny za żonę i rodzinę.
Problemy modelu hierarchicznego wynikają z wielu powodów. Najważniejsze zagrożenia postaram się omówić.
- Sytuacja posłusznej kobiety
Nie jest sytuacją naturalną, jeśli kobieta spod władzy ojca, przechodzi do relacji opartej na bardzo podobnych, hierarchicznych zasadach. Nawet jeśli się na to godzi. To prowokuje ją do zachowań infantylnych, a także przyjmowania w małżeństwie różnych ról np. księżniczki, albo ofiary/niewolnicy. Kobieta oczywiście może i powinna z taką pokusą walczyć, jednak w chwilach kryzysu nie będzie to dla niej łatwe. Konflikt między własną wolą i pragnieniami, a obowiązkiem przyjęcia za dobrą monetę woli męża i realizacji tej woli z miłością ze względu na Boga (tak rozumiane jest w Kościele posłuszeństwo) daje z pewnością przestrzeń do zmagania ze sobą i rozwoju duchowego. Ograniczeniem posłuszeństwa jest jedynie sumienie, bo posłuszeństwo Bogu zawsze ma pierwszeństwo. Jednak taka determinacja w dążeniu do świętości nie jest zjawiskiem powszechnym. Najczęściej kobieta w małżeństwie patriarchalnym ustawia się w taki sposób, aby wyjść na swoje i, jako ta szyja kręcąca głową, uzyskać jak największy wpływ na męża. Do metod sprawdzonych już na ojcu, dochodzi kilka nowych sposobów związanych np. z seksualnością. Moim zdaniem taka sytuacja nie sprzyja rozwojowi miłości, a to z kolei ogranicza też rozwój duchowy obu stron. Rozwija się głównie spryt i techniki manipulacyjne. Oczywiście czasami dochodzi do stabilnej harmonii, akceptowanej przez obie strony. Jest to jednak trudne i nie zawsze trwałe. Przyczyną są tu typowe zagrożenia osób poddanych długi czas woli drugiej osoby. Pierwsze zagrożenie- to bierność, lęk przed samodzielnością i podejmowaniem decyzji. Kolejne, to zachwianie poczucia własnej wartości i tożsamości. Wynika ono ze współczesnych zmian w postrzeganiu kobiety- marginalizacji, wręcz pogardy dla jej tradycyjnych ról jako żony, matki, strażniczki domowego ogniska. Następny problem to wypierane konflikty sumienia, wynikające z podejmowanej „gry o tron”. Na poziomie intelektualnym, kobieta chce być posłuszna, ale emocjonalnie nie jest w stanie tego zrealizować. Żyje więc w nieustannej rozterce i poczuciu winy. Czuje się winna i wtedy kiedy „wygrywa” domowe potyczki i wtedy, kiedy je przegrywa. Ma jednocześnie nieustanne, nie zawsze uświadomione poczucie krzywdy i wstydu- także bez względu czy wygrywa czy przegrywa.
Jeżeli kobieta doświadcza takich problemów, wtedy przestaje siebie lubić i szanować. Czuje się słaba, bezsilna i zamknięta w pułapce bez wyjścia. To często prowadzi do depresji – nawet w małżeństwach, w których mąż rzeczywiście kocha, stara się i okazuje miłość. Tym bardziej wtedy, kiedy okazywanie miłości i szacunku jest rzadkie i nie potwierdzane codziennymi decyzjami, a narzucanie woli męża staje się standardem. Nie muszę chyba dodawać, że pierwszą ofiarą takiego stanu rzeczy jest miłość…
Przykład:
Patrycja była gorącą zwolenniczką patriarchalnej relacji. Widziała w tradycyjnej rodzinie dobre strony. Silny, opiekuńczy mąż, Tomek, zdjął z barków Patrycji ciężar odpowiedzialności za podejmowane decyzje, utrzymanie rodziny i funkcjonowanie w świecie. Dało to jej możliwość skupienia się na macierzyństwie i prowadzeniu domu. Dla dobra rodziny zrezygnowała z podejmowania pracy zawodowej. Jest to duży komfort, szczególnie, że mąż w codziennym życiu okazywał jej miłość i szacunek, a sprawy finansowe rodziny od lat układają się pomyślnie. Jednak Patrycja obecnie zauważa także złe strony. W dzisiejszych czasach rola matki i żony nie wiąże się już z szacunkiem społecznym i poczuciem własnej wartości. Z tego powodu równowaga między pozycją „tradycyjnej” żony a pozycją męża bardzo silnie się zachwiała. Pojawił się nowy ideał kobiecości w postaci zadbanej i niezależnej bizneswoman. Trzeba mieć silną psychikę, żeby się oprzeć takiej społecznej i medialnej presji. Patrycja nie czuje się silna. Coraz częściej zastanawia się, czy jako przysłowiowa „kura domowa” może być atrakcyjna dla swojego męża? Szczególnie, że po czterdziestce przytyła i nie wygląda już tak, jak kiedyś. Patrycja potrzebuje, żeby mąż swoim postępowaniem i słowami przekonywał ją każdego dnia o tym, że wciąż jest dla niego atrakcyjna. Tak się jednak nie dzieje… Mąż dużo pracuje i rozwija się zawodowo. Odnosi sukcesy. Często wyjeżdża. Szuka też poza domem różnych rozrywek i hobby, żeby odreagować stresy. Uważa, że ma do ten prawo, bo jego zdrowie psychiczne i fizyczne jest potrzebne w pracy. Patrycja czuje, że została daleko w tyle i ogarnęły ją różne wątpliwości. Czy jej zdanie może się dla Tomka liczyć? Jak Patrycja wypada w porównaniu z koleżankami, które Tomek spotyka w pracy? A jest ich dużo, są młode, ładne, zadbane… Patrycja coraz częściej doświadcza zazdrości i nieufności, co męża irytuje. Narastają konflikty i przekłada się to na ich życie intymne. Patrycja czuje się bezużyteczna i bezwartościowa jako kobieta. Nie jest już prawdziwą pomocą dla męża, a dzieci, jak to nastolatki – żyją swoim życiem. Patrycja podziwia Tomka, ale też ma w sercu coraz więcej goryczy, żalu do niego i lęku o przyszłość. Większość ich znajomych rozwiodła się. Patrycja jest pełna obaw, że sama nie poradzi sobie w życiu, więc w pewnym sensie jest zdana na łaskę i niełaskę męża. Jej poczucie własnej wartości legło w gruzach. Nie ma pracy, zawodu ani pomysłu na siebie, a mąż kilka razy zarzucił jej, że nic nie robi i ogląda seriale… Żyje więc na skraju depresji, w poczuciu winy i jednocześnie staje się coraz bardziej agresywna wobec męża i dzieci. Żałuje, że przed laty zrezygnowała z podjęcia pracy. Uważa, że poświęciła rodzinie najlepsze lata, a obecnie nic z tego nie ma… Tomek natomiast zupełnie nie rozumie żony. Uważa, że sprawdził się jako mąż i głowa rodziny. Całe życie ciężko pracował, a ma w domu bierną, wiecznie niezadowoloną kobietę, która nie potrafi nawet zadbać o siebie i o niego… Coraz częściej unika żony, bo faktycznie… przestała być dla niego atrakcyjna…
- Sytuacja męża – lidera
Mąż lider może paradoksalnie znaleźć się w jeszcze trudniejszej sytuacji (od strony duchowej) niż jego żona. Sam sobie czasami utrudnia naukę zmagania ze sobą. Takiego zmagania, jakiego doświadcza każda osoba „poddana” cudzej woli w relacji miłości. Pełniąc rolę „głowy rodziny” nie ma konieczności praktykowania posłuszeństwa w dorosłym życiu. Czym innym jest posłuszeństwo przełożonym w pracy – wynikające z konieczności i obowiązku – a czym innym w relacji miłości. Jeśli mężczyzna nie nauczy się postawy słuchania drugiej osoby, ograniczania własnej woli ze względu na miłość, będzie miał duży problem z realizowaniem woli Bożej. Wskazuje na to także o. Włodzimierz Zatorski w książce „Kryzys małżeństwa?”. Oceniając koncepcję Jana Pawła II o posłuszeństwie wzajemnym jako rozstrzygającą, stwierdza: „…w małżeństwie posłuszeństwo współmałżonkowi jest szkołą posłuszeństwa Bogu”. Tymczasem założenie o jednostronnym posłuszeństwie żony mężowi nie tylko, że zwalnia męża z takiej postawy (choćby w sposób nie do końca uświadomiony) ale dodatkowo wytwarza mimo woli – postawę roszczeniową wobec żony. Żona w odpowiedzi także może wysuwać roszczenie miłości męża posuniętej aż do ofiary z życia, na wzór Chrystusa i będzie miała teoretycznie rację. Jednak w tej sprawie gotowość mężczyzn jest znacznie mniejsza i trudno im będzie wywiązać się z takiego obowiązku…
Problematyczny w relacji hierarchicznej jest tryb podejmowania decyzji. Mężowi bardzo trudno uniknąć pokusy dominacji, pychy i egocentryzmu, jeśli przyznano mu prawo do decydowania o wszystkim i za wszystko czuje się ostatecznie odpowiedzialny. Ten sam problem ma niejeden opat, proboszcz czy biskup, a także politycy sprawujący władzę. Skupiając się na celu i skuteczności działania (co u mężczyzny jest niemal regułą) lider niezauważalnie dla siebie traci kontakt z ludźmi. To wpływa destrukcyjnie na relacje. Dla małżeństwa to katastrofa. Dla rozwoju duchowego mężczyzny także.
Następnym problemem jest nieustanne targowanie się o wszystko czyli „gra o tron”, co powoduje napięcia w małżeństwie. Co gorsze – często mąż obwinia żonę o konflikty generowane wprost przez sam układ hierarchiczny. Odbiera jej problemy jako wyraz osobistych wad, słabości, rozchwiania emocjonalnego, kruchości psychicznej, oziębłości itp. To z kolei prowokuje postawę wyższości nad żoną i wzmacnia przekonanie o konieczności sprawowania nad nią władzy i opieki: „ Przecież beze mnie taka słaba osoba sobie nie poradzi…Ona sama nie wie co jest dla niej dobre…”
Na koniec jeszcze jedna sprawa: mąż jako lider nie zawsze zachowuje się jak przywódca, który wspiera rozwój osób powierzonych jego pieczy, widząc w tym dobro całego przedsiębiorstwa. Mąż – przywódca bywa czasami zazdrosny o pozycję. Obawia się rozwoju zawodowego i życiowego, a nawet hobby – energicznej i uzdolnionej żony. Zamiast ją uskrzydlać i wspierać – traktuje jej rozwój jako zagrożenie. Dlatego usiłuje wymusić (w ten czy inny sposób) rezygnację i ograniczenie się ze względu na rzekome „dobro małżeństwa i rodziny”. Pamiętajmy, że nawet szczera i gorąca wiara nie chroni z automatu przed egoizmem.
- Sytuacje tragiczne – utrata męża.
Warto zwrócić uwagę także na fakt, że ludzie w małżeństwie nie żyją wiecznie – czasami odchodzą, czasami nagle umierają. Kobieta, która przez lata nie miała decydującego wpływu na swoje życie i posłusznie starała się funkcjonować w roli wyznaczonej przez męża, ma wielki problem z podjęciem ról, których nigdy się nie nauczyła. Czy mężczyźni mają świadomość jak wiele ryzykuje ich żona godząc się na taki układ? Gdy straci męża, czuje się bardziej osieroconym, zagubionym dzieckiem niż wdową. Ma problem w przejęciu spraw, którymi zajmował się mąż, w zajęciu się dziećmi. Czuje, że życie ją przerasta, nie wierzy w swoje siły. Cierpi podwójnie, znacznie trudniej przychodzi jej pogodzenie się z sytuacją i poradzenie sobie z wyzwaniami życia.
- Porażka i sukces lidera
Pamiętajmy też o tym, że funkcja przywódcy wiąże się z ciężarem odpowiedzialności za sukces lub porażkę. Lider w swojej odpowiedzialności jest często samotny. Dotyczy to także męża, który jest głową rodziny. To on podejmuje decyzje i nie zawsze są one popierane przez żonę. Konsekwencje błędów spadają jednak na całą rodzinę. Reakcja żony nie zawsze będzie przykładem wspaniałomyślności, zrozumienia i miłości bliźniego… W przypadku problemów z pracą, ze zdrowiem, z finansami – mężczyzna lider narażony jest na potężne poczucie winy, podwójną frustrację, utratę poczucia własnej wartości, czasami też poczucie krzywdy, niewdzięczności bliskich. Stąd bierze się gniew, agresja a także depresja. Cierpi na tym on sam i cała rodzina. Taka sytuacja nie buduje relacji małżeńskiej tylko generuje konflikty.
Przykład:
Mariusz z powodu pandemii stracił dobrze płatną pracę i od kilku miesięcy nie może znaleźć innej, chociaż obniżył wymagania finansowe. Z każdym tygodniem traci poczucie własnej wartości. Jest rozdrażniony i sfrustrowany, ponieważ boi się o przyszłość rodziny. Żona Mariusza, Natalia, nie pracuje zawodowo, ponieważ sam mąż sugerował jej pozostanie w domu z dziećmi. Mąż często przebywa teraz w domu, zaczyna wtrącać się do domowych spraw, krytykuje Natalię za bałagan w kuchni, złe wychowanie dzieci itp. Zawsze miał zwyczaj pouczania żony i przewodzenia, ale kiedy pracował do późnego wieczora, nie interesował się domem. Żona przynajmniej w codziennych, domowych sprawach czuła się swobodnie. Teraz przebywanie w domu z rozdrażnionymi dziećmi i wtrącającym się Mariuszem jest koszmarem. Natalia jest coraz bardziej zirytowana postawą męża. Nie czuje się współodpowiedzialna za jego decyzje, bo bardzo rzadko pytał ją o zdanie. Uważa, że Mariusz za słabo się stara i nie ma prawa czepiać się jej na każdym kroku. Poza tym kłopoty finansowe bardzo ją przestraszyły. Jest zła, że nigdy nie podjęła pracy zawodowej i teraz czuje się bezradna. Zaczyna wątpić w kompetencje Mariusza. Przez głośne wyrażanie rozczarowania i pretensje utrudnia mu przezwyciężenie porażki. Mariusz stracił poczucie bezpieczeństwa i wiarę w siebie. Nie umie się w takiej sytuacji odnaleźć. Broni swojej pozycji, udowadniając żonie, że ona nie radzi sobie tak jak powinna. W małżeństwie narasta kryzys, ponieważ Natalia i Mariusz kłócą się i oskarżają, zamiast wspierać się wzajemnie.
Pozycja lidera ma więc swoje ciemne strony, a wyłączna odpowiedzialność za decyzje wbrew pozorom jest równie niebezpieczna w przypadku porażki jak i sukcesu. Zwłaszcza, że do świętości przeciętnym małżonkom sporo zazwyczaj brakuje. Sukces uderza do głowy i nadyma pychą. Bardzo szybko pojawia się w związku problem dominacji. Nie zawsze jest to brutalna dominacja z napisem na czole: „ja tu rządzę”. Może to być dominacja subtelna, w białych rękawiczkach, sprytna i manipulacyjna, która ze słodkim uśmiechem realizuje swoją własną wolę.
Widziałam mężów, którzy przez lata uparcie, różnymi sposobami stawiali na swoim, nie licząc się z żoną, która nie potrafiła się przeciwstawić. Po prostu „wiedzieli lepiej” co jest najlepsze dla rodziny. Mieli wielką pewność siebie, poczucie, że dbają o rodzinę i wszystko jest w najlepszym, uświęconym przez Boga porządku. W dużej mierze tak było. Prawdopodobnie szczerze kochali żony. Długie lata system pozornie działał. Niestety prawie wszyscy są już po rozwodach, albo ich żony leczą depresję. Czy mąż cieszy się z tego, że jego żona ma depresję? Oczywiście nie. Jednak może nie zauważyć związku między przyczyną a skutkiem. Nie zmieni postępowania jeśli nie zrozumie, że nie da się jednocześnie dominować w relacji i być zadowolonym małżonkiem kochającej i szczęśliwej kobiety. Dominacja w relacji bardzo prędko prowadzi do zranień i niszczy miłość. Nie twierdzę, że za wszystkie depresje u kobiety odpowiada jej mąż albo wybrany model rodziny – jednak zdarza się to częściej niż by się zdawało.
Wszystkie wymienione przeze mnie zagrożenia odnoszą się tak samo do małżeństw, w których przewodzi kobieta. Jest teraz wiele kobiet bardzo energicznych i sprawnych organizacyjnie, które wymuszają na mężu pewien rodzaj uległości, wpadając w tę samą pułapkę. Dominacja nie zna różnic płci. Jedynie sposoby wyrażania jej i narracja uzasadniająca postawę żony jest odmienna. Ona ma prawo rządzić, bo jest kobietą i kropka. A faceci albo się nie znają, albo testosteron, albo ciamajdy, albo jedno tylko mu w głowie, albo uciskali kobiety przez tysiące lat i już się narządzili… Generalnie kobieta ma prawo. W zasadzie ma wyłącznie prawa. Do wszystkiego. Z racji bycia kobietą. A kto tego nie respektuje jest faszystą i torturuje kobiety. Jeszcze 50 lat temu takich postaw nie było wiele i raczej oscylowały wokół koncepcji „chłop to ciamajda, znowu ja muszę za nas myśleć i robić…”. Teraz akcent jest na „prawa kobiet” i walkę z każdym przejawem dyskryminacji – na przykład wyrażeniem innego zdania niż ma żona. Taki model też właściwie ma podłoże niemal religijne, tylko religia się zmieniła… Dominacja natomiast jest zawsze ta sama. Historia jak planeta -zatoczyła koło, tylko nastąpiło przebiegunowanie… Mamy postawę roszczeniową w znacznie gorszym wydaniu niż historyczny chrześcijański patriarchat, w którym był jednak nacisk na męskie obowiązki, odpowiedzialność za rodzinę i ofiarną miłość. Nie jest to również matriarchalna postawa kwoki budującej bezpieczne gniazdo, w czym mąż ma pomagać donosząc na każde polecenie odpowiednie patyczki i piórka. Nie jest to już także traktowanie współmałżonka z pobłażliwą życzliwością i lekkim poczuciem wyższości, ale raczej nieufna wrogość z lekkim odcieniem pogardy wobec mężczyzny. Nie da się na tym zbudować trwałej relacji. Jeśli pragnienie przewodzenia u kobiety podszyte jest tego typu emocjami, serdecznie odradzam wybór modelu hierarchicznego, a jeśli to jeszcze możliwe – odradzam jakikolwiek związek do czasu uporania się z demonami przeszłości.
Małżeńska „Gra o tron” generalnie odwraca uwagę od sedna sprawy, którym zawsze i wszędzie jest miłość. Wygrana w walce o pozycję, zwykle rujnuje relację.
W małżeństwie obojętnie kto wygra i tak obydwoje przegrywają miłość. Nie ma sensu walczyć o władzę w małżeństwie i dominować nad drugim człowiekiem!
Na koniec jeszcze jedna uwaga – zdarza się, że po wielu latach następuje u „lidera” zmęczenie materiału, kryzys, przesyt. Czuje się nadmiernie obciążony odpowiedzialnością i nagle zaczyna oczekiwać od współmałżonka aktywności i przejmowania pałeczki w podejmowaniu decyzji i działaniu. Mówi „Mam dość tego, że wszystko jest na mojej głowie, bez hec, niechże ta żona (lub ten mąż) wreszcie się ogarnie, dorośnie i weźmie się do roboty”. Tyle, że współmałżonek nie jest ani gotowy, ani przygotowany, ani chętny do takiej nagłej zamiany ról. To się raczej nie może udać.
Reasumując: hierarchiczne modele rodziny – w klasycznym rozumieniu tego określenia (oparte na posłuszeństwie ale i na miłości) we współczesnym świecie są możliwe, ale bardzo trudne w realizacji. Jeśli są wybrane wspólnie, a następnie mądrze, z miłością wprowadzone w życie, mogą zapewnić trwałe i szczęśliwe małżeństwo. Jednak ilość zagrożeń i kłopotów jakie generują, oraz ilość pracy jaką trzeba włożyć, żeby ich uniknąć albo naprawić, stawia moim zdaniem pod znakiem zapytania realną skuteczność tych modeli u większości małżeństw. Jeśli więc wybieracie taką drogę – bądźcie uważni, żeby szczęśliwie ominąć wszystkie rafy i pułapki, a wykorzystajcie do ostatniego ziarenka mocne strony wybranego modelu. Nie będzie wam łatwo.
No chyba, że zaadaptujecie ten model na sposób nowatorski – jak to w humorystyczny sposób opisało zaprzyjaźnione małżeństwo. Mianowicie ustalili wspólnie, że przyjmą tradycyjny wzór małżeństwa i mąż obejmie rolę głowy rodziny:
– Postanowiliśmy, że będziemy ten model realizować w taki sposób, że wszystkie doraźne decyzje będzie podejmowała żona, te trochę ważniejsze podejmiemy wspólnie, natomiast wszystkie ważne decyzje będę podejmował ja, a żona posłusznie się do nich zastosuje. To się bardzo dobrze u nas sprawdziło! – relacjonował radośnie mąż i dodał z szerokim uśmiechem – W zasadzie przez 10 lat naszego małżeństwa nie mieliśmy jeszcze żadnych ważnych decyzji do podjęcia…
W następnym artykule opowiem o małżeństwach partnerskich…